Chociaż orędzie Jezusa: „Czas się wypełnił i
bliskie jest królestwo Boże! Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”
(Mk 1, 15) może z pozoru wydawać się zewnętrznie podobne do świeckich
lub parareligijnych zapowiedzi końca świata obecnych w różnych epokach,
to jednak istota chrześcijańskiej nadziei w odniesieniu do spraw
ostatecznych jest od nich radykalnie odmienna, co postaram się ukazać w
niniejszym artykule – pisze Paweł Zaręba kleryk Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie.
Chociaż orędzie Jezusa: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże! Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15) może z pozoru wydawać się zewnętrznie podobne do świeckich lub parareligijnych zapowiedzi końca świata obecnych
w różnych epokach, to jednak istota chrześcijańskiej nadziei w
odniesieniu do spraw ostatecznych jest od nich radykalnie odmienna, co
postaram się ukazać w niniejszym artykule.
Ponadto realną konsekwencją grzechu jest śmierć, i to w podwójnym
wymiarze: śmierć ciała i śmierć duszy. Nic dziwnego, że oddalenie od
Boga rodzi w człowieku tak wielki lęk, a staje się on tym większy, gdy
dotyczy wieczności. Nie ma bowiem nic gorszego niż oddzielenie od Boga,
zwłaszcza jeśli miałoby to być oddzielenie na zawsze.
W tej perspektywie nie dziwi wcale, że najróżniejsze pomysły na koniec świata abstrahujące
zupełnie od prawdy o stworzeniu świata przez Boga z miłości, lub nie
chcące jej uznać, są tak bardzo katastroficzne i pełne lęku, a
jednocześnie jednostronnie ograniczają ów koniec do jakichś
materialnych katastrof. Ten eschatologiczny lęk ujawnia głęboką, choć
często nieuświadomioną tęsknotę świata i człowieka za Bogiem, za
powrotem do bezpiecznego i pewnego źródła istnienia, czy, by użyć
sformułowania ściśle teologicznego, za zbawieniem. Początkiem tego lęku
jest to samo, co stało się początkiem upadku człowieka: pycha
niewykonalnej samowystarczalności, która doprowadziła do grzechu
Pierwszych Rodziców. Jeśli człowiek nie jest w stanie sam zapewnić sobie
bezpieczeństwa przez rozwój techniki, medycyny, biologii i innych nauk,
jeśli nie jest w stanie zabezpieczyć swojej przyszłości z sposób pewny,
szybko traci poczucie bezpieczeństwa i swoje zagrożenie widzi
najczęściej właśnie w jakiejś wielkiej fizycznej katastrofie, której nie
może swoimi wysiłkami zapobiec, a którą z patetyczną przesadą nazywa końcem świata. Jak zauważa Benedykt XVI, konieczna
jest samokrytyka czasów nowożytnych w dialogu z chrześcijaństwem i jego
koncepcją nadziei. W takim dialogu również chrześcijanie, w kontekście
ich wiedzy i doświadczeń, winni na nowo uczyć się, czym jest ich
nadzieja, co mają do zaoferowania światu, a czego natomiast nie mogą
ofiarować[1]. Chodzi tu o twórczą i krytyczną konfrontację odmiennych wizji przyszłości świata i, szerzej, pytania o sens jego istnienia.
Dlatego właśnie popularne, choć przebrzmiałe nieco pytanie „kiedy będzie koniec świata?” prowadzi tak naprawdę do konieczności postawienia innego, bardziej zasadniczego pytania: czym będzie koniec świata? Dopiero
stanięcie wobec tego pytania w perspektywie wiary chrześcijańskiej może
dać podstawy do poprawnego rozumienia i szukania teoretycznej i
egzystencjalnej odpowiedzi na pytanie kiedy to nastąpi?
Zmartwychwstanie stawia człowieka w obliczu absolutnej nowości stworzenia i tę nowość sprawia: Za
wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla
siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. Jeżeli więc
ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne,
minęło, a oto wszystko stało się nowe (2Kor 5, 15.17). Pełnia zaś tej nowości objawi się na końcu, jako owoc Paruzji i Sądu Ostatecznego.
Paweł Zaręba
WSTĘP
Przynajmniej kilka razy w roku bombardowani jesteśmy w
prasie i innych mediach wiadomościami o kolejnej dacie „końca świata”.
Raz ma on być wynikiem odpowiedniej konstelacji planet, innym razem
przebiegunowania ziemi, jeszcze innym zderzeniem z kometą lub asteroidą,
czy wreszcie wojną atomową. Wiadomości te robią na odbiorcach coraz
mniejsze wrażenie, choć filmy poruszające ten temat wciąż są bardzo
dochodowe mimo, że często reprezentują przeciętną jakość, jak np. film
„2012”. Koniec świata w tego rodzaju „przerażających”
wiadomościach i filmach jest prawie zawsze zredukowany do jakiejś
katastrofy materialnej o odpowiednio dużym zasięgu, żeby wzbudzić
odpowiednio duże emocje. Komputerowe efekty specjalne jeszcze wzmacniają
ten przekaz, co nie znaczy, że go uwiarygodniają. Koniec świata jest
więc utożsamiany bardziej z zagładą gatunku ludzkiego niż z końcem
materialnego porządku, przynajmniej takiego, jaki znamy obecnie. Jest
to, można powiedzieć, koniec świata w wersji popularnej.
Inny rodzaj końca świata zapowiadają
rozmaitej proweniencji „prorocy”, guru, czy liderzy różnych nowych
ruchów religijnych, lub po prostu sekt. Głoszą np. „Armageddon” albo
inną wersję kosmicznej katastrofy, w której zginąć mają wszyscy
znajdujący się poza ściśle wybraną grupą wtajemniczonych członków sekty,
czy organizacji. Ci natomiast mają cieszyć się obiecywanym rajem, lub
innym rodzajem nagrody. Podczas, gdy w pierwszym wskazanym typie końca świata,
jego głosiciele usiłują zachować przynajmniej pozory naukowej
przyczynowości, orędzia drugiego typu wiążą się prawie zawsze z
odrzuceniem jakiejkolwiek racjonalności, a skupiają się jedynie na
autorytecie osobistym „proroka” i wymagają ślepej, niczym
nieuzasadnionej wiary, połączonej nierzadko z przekazaniem osobistego
majątku na rzecz odpowiedniej organizacji, w zamian za obietnicę
„ocalenia”. Dobrym przykładem takiego pojmowania końca świata jest
organizacja świadków Jehowy, którzy początkowo zapowiadali „Armageddon”
na rok 1914, później sukcesywnie go przesuwając. Kiedy okazało się, że
wyznaczanie kolejnych dat nie skutkuje, nastąpił proces pewnej
spirytualizacji tej idei oraz jej symbolizacji i zaczęto głosić, że
każdy świadek ma sam rozpoznać, kiedy ów Armageddon nastąpi, jakkolwiek
„jest on już bardzo blisko”.
TŁO ESCHATOLOGII: PRAWDA O STWORZENIU
Przede wszystkim chrześcijańskiego spojrzenia na
eschatologię nie można traktować wyrywkowo, w abstrakcji od całości
historii zbawienia. Istniałoby wtedy ryzyko zredukowania go do jakiegoś
jednego elementu, który w ten sposób wyolbrzymiony, wykrzywiłby istotę
tego spojrzenia. Nie można więc mówić o końcu świata w sposób,
który sugerowałby klęskę Boga Stwórcy, lub umieszczałby to wydarzenie
poza Bożą Opatrznością i pełnym miłości planem zbawczym.
Tak więc chrześcijańska propozycja patrzenia na koniec świata łączy
się ściśle z wizją jego początków: po pierwsze, świat materialny nie
istnieje odwiecznie, a więc, jak wszystko, ma początek i będzie miał
swój koniec. Nie jest to niczym nadzwyczajnym, lecz należy do natury
materii. Po drugie, świat nie zaistniał w wyniku kosmicznego przypadku,
ale w wyniku stwórczego aktu Boga, który jest Miłością (por. KKK
293-295). Jeżeli świat powstał i istnieje dzięki stwórczej miłości Boga,
oraz jest zorganizowany według Bożej logiki miłości, to kres jego
istnienia musi także odpowiadać tej logice. W miłości natomiast, o ile
jest ona rzeczywiście miłością, nie ma miejsca na lęk: zostaje on
zaabsorbowany przez miłość (por. 1J 4, 18). Stąd głębokie przekonanie
chrześcijan o tym, że świat istnieje dzięki zamysłowi Bożej miłości
konsekwentnie kształtuje wizję wypełnienia tego istnienia w perspektywie
nadziei wypływającej z zaufania Bogu.
ŹRÓDŁO ESCHATOLOGICZNEGO LĘKU
Wszelkiego rodzaju lęk, a szczególnie lęk przed
ostateczną zagładą, bierze swój początek w odwróceniu się człowieka od
Boga, jako jego źródła i celu istnienia, a więc jest jedną z
konsekwencji grzechu pierworodnego. Kiedy człowiek przez grzech oddala
się od Boga, traci ożywiającą go nadzieję i zaczyna obawiać się własnej
zagłady. Taki skutek grzechu wynika z tego, że naturalnym i pierwotnie
zamierzonym stanem dla człowieka jest stan jedności i przyjaźni z Bogiem
(por. KKK 396). Rozerwanie jedności ze źródłem istnienia rodzi słuszną
obawę, że to istnienie jest zagrożone, a ponadto wypacza obraz Boga,
który zaczyna być postrzegany przez człowieka jako jego przeciwnik,
zazdrosny o swoje przywileje (por. KKK 399), albo mściwy sędzia, a nie
jako dobry Ojciec.
O ile śmierć ciała, jako wydarzenie bardzo konkretne,
była i jest nadal wyraźną granicą istnienia, o tyle śmierć duszy jest
czymś o wiele trudniej uchwytnym. Obrazowana była ona w Starym
Testamencie rozmaitymi niejednoznacznymi zwrotami, jak np. „zagłada”
(zob. np. Ps 40, 3; 92, 8; 107, 20), „więzienie” (np. Ps 142, 8). Śmierć
duszy to pogrążenie w nieszczęściu i brak nadziei na jego
przezwyciężenie (np. Ps 88, 4). Dla tych, którzy nie uznają istnienia
duszy, już śmierć ciała jest skandalem, któremu trzeba za wszelką cenę
zapobiec, albo przynajmniej odwlec go jak najbardziej w czasie. Stąd
wszechobecny we współczesnej kulturze kult młodości jest jakby innym
przejawem popularnego eschatologicznego lęku. Śmierć jest dla osób z
takim światopoglądem rzeczywiście końcem, stąd pragną zrobić wszystko,
aby osiągnąć nieśmiertelność już w tym życiu, które postrzegają jako
jedyne konkretne i realne. Dla tych zaś, którzy mniej lub bardziej
wyraźnie uznają istnienie duszy nieśmiertelnej, ale pozostają z dala od
nadziei zbawienia w Chrystusie, pojawia się może nawet poważniejsze
zagrożenie, bo swój eschatologiczny lęk rozciągają na wieczność, co może
być prostą drogą do rozpaczy.
KIEDY BĘDZIE KONIEC ŚWIATA?
Skoro w popularnym dyskursie sformułowanie koniec świata bywa
często rozumiane redukcjonistycznie, pewną trudność sprawiać może
nadanie mu właściwej treści w kontekście objawienia chrześcijańskiego.
Zresztą także chrześcijaństwo z takimi błędnymi tendencjami w swojej
historii nieraz się zmagało. Już u początków Kościoła, spodziewano się
szybkiego powtórnego przyjścia Chrystusa, co wprowadzało zamęt we
wspólnotach do tego stopnia, że konieczna była interwencja apostoła
Pawła: W sprawie przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa [...]
prosimy was, bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym
rozumieniu ani zastraszyć bądź przez ducha, bądź przez mowę [...],
jakoby już nastawał dzień Pański. Niech was w żaden sposób nikt nie
zwodzi, bo [dzień ten nie nadejdzie], dopóki nie przyjdzie najpierw
odstępstwo (2Tm 2, 1-3). To „zamieszanie eschatologiczne”
wykorzystywali niektórzy do unikania swoich obowiązków, a zwłaszcza
pracy, za co też ich apostoł napomniał: tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli (2Tm 3, 12). Także Drugi List św. Piotra podejmuje tematykę końca świata w podobnym duchu, uzasadniając, że nieroztropne jest niecierpliwienie się w oczekiwaniu na przyjście Chrystusa: niech
zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u
Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat, jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z
wypełnieniem obietnicy – jak niektórzy są przekonani, że Pan zwleka –
ale On jest cierpliwy w stosunku do was (2P 3,8-9).
Istniały więc wśród pierwszych chrześcijan
przynajmniej dwa wzajemnie sprzeczne błędne stanowiska, które korygowali
odpowiednio św. Paweł i św. Piotr. Pierwsze polegało na przewidywaniu
bardzo bliskiej chwili przyjścia Pana i prowadziło do zaniedbywania
obowiązków codziennego życia. Drugie natomiast polegało na osłabieniu
wiary w Jego przyjście w obliczu „opóźniania się Paruzji” i być może skłaniało się ku sceptycyzmowi w tej sprawie. Pojawili się nawet tacy, którzy z powodu nienastępowania końca,
chwiali się w wierze. W obliczu tych wątpliwości i problemów
Apostołowie sformułowali odpowiedzi, które miały uspokoić nastroje i
ukazać prawidłowe spojrzenie na sprawy ostateczne. Podkreślają one w obu
wypadkach niezmienną wartość życia doczesnego i wagę jego obowiązków,
które wypływają właśnie z prawdziwości i aktualności nadziei
eschatologicznej. Zakłada ona z jednej strony nieustanną gotowość do
spotkania z Panem, co było już zawarte w orędziu Jezusa (por. Łk 21,
34-36 i par.), z drugiej zaś pracę ewangelizacyjną nad nawróceniem
własnym i tych, którzy jeszcze nie mają łaski wiary, aby ocalić ich
dusze od zguby, co stanowi realizację misyjnego nakazu Zbawiciela: Idźcie
na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i
przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16, 15-16). Oczekiwanie zbyt szybkiego końca byłoby
egoizmem i wyrazem braku miłości do braci, których to wydarzenie
mogłoby zastać w stanie nieznajomości Chrystusa. Zamiast więc zajmować
się rzeczami niepotrzebnymi, do których należy z pewnością także szukanie ewentualnych dat końca, powinni chrześcijanie wychodzić do świata z Dobrą Nowiną.
Innym przykładem błędów eschatologicznych było
zjawisko millenaryzmu obecne już w pierwszych wiekach, a zwłaszcza u
schyłku pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa, które na nowo odżyło w
XX wieku. Źródłem tych poglądów była przede wszystkim błędna
interpretacja 20 rozdziału Apokalipsy św. Jana mówiącego o tysiącletnim królestwie Chrystusa.
Księgę pisaną w gatunku apokaliptycznym i w stylu prorockim próbowano
interpretować jako dosłowny, a nie symboliczny zapis wydarzeń
przyszłych. Był to przejaw tendencji, aby widzieć realizację Królestwa
Bożego, lub przynajmniej jego przedsionka ziemskimi metodami i w
doczesnych uwarunkowaniach[2]. To oszustwo
Antychrysta ukazuje się w świecie za każdym razem, gdy dąży się do
wypełnienia w historii nadziei mesjańskiej, która może zrealizować się
wyłącznie poza historią przez sąd eschatologiczny. Kościół odrzucił to
zafałszowanie Królestwa, nawet w formie złagodzonej, które pojawiło się
pod nazwą millenaryzmu (KKK 676).
Widzimy więc, że pytanie „kiedy?” w
odniesieniu do wydarzeń eschatologicznych w oczekiwaniu odpowiedzi
jednoznacznej jest błędnym stawianiem sprawy. Prawidłowa odpowiedź
mogłaby zostać sformułowana tylko w oparciu o słowa Jezusa: o dniu owym nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec (Mt 24, 36). Odpowiedź na to pytanie stawiana w perspektywie wiary chrześcijańskiej może więc brzmieć: nie wiemy.
Jednak nie jest to niewiedza totalna, bo przecież wiemy na ten temat
wystarczająco dużo, żeby dobrze się do tych wydarzeń przygotować. Wiedzę
tę czerpiemy z Objawienia i z Magisterium Kościoła, jest ona też
głęboko obecna w chrześcijańskim sensus fidei. Jej podstawowa pozytywna teza może brzmieć: wiemy,
że obecny świat na pewno będzie miał swój koniec zawierający się w
Bożym zamyśle zbawienia. Nastąpi on wtedy, kiedy czas się wypełni.
Trzeba jednak unikać pokusy dawania łatwych odpowiedzi na to pytanie
tak, jak wciąż próbuje to czynić świat niechrześcijański wyznaczając,
najczęściej dość bliskie, daty końca.
Ciekawe spojrzenie na tę problematykę prezentuje w jednej ze swoich ostatnich książek ojciec Joachim Badeni: Tajemnice
Boga podlegają niestety zafałszowaniu. Myślę, że potrzeba, aby dobro
zwyciężyło nad złem, jest zawsze w nas obecna, ale objawia się czasem w
sposób fałszywy. [...] Jeżeli ktoś chce poznać dokładną definicję końca
świata i poznać datę, to z Panem Bogiem się nie dogada[3].
Zdaniem dominikanina pragnienie poznania daty jest jakimś
uzewnętrznieniem potrzeby triumfu dobra nad złem, a więc potrzeby z
gruntu pozytywnej. Niestety nie jest to prawidłowa reakcja na tę
potrzebę, ponieważ odziera Boga z tajemnicy i sprowadza wydarzenie
najwyższej wagi do rangi kolejnego w szeregu wydarzeń możliwych do
przewidzenia na podstawie zwykłej ludzkiej wiedzy nieoświeconej wiarą.
Ojciec Badeni zwraca tu uwagę na konieczność „pozostawienia” Bogu
wolności.
Z zagadnieniem wolności natomiast współczesny świat
ma duże problemy: z jednej strony próbuje zupełnie negować to pojęcie
przez zamykanie sfery ludzkich decyzji w deterministycznym systemie
zbadanych statystycznie i opisanych naukowo zdepersonalizowanych reakcji
psychologicznych uwarunkowanych przez środowisko. Z drugiej strony
wolność bywa absolutyzowana, stając się tym samym prymatem siły nad ratio,
a więc zupełną samowolą oderwaną od prawdy. Te problemy w pojmowaniu
wolności ludzkiej są dość łatwo przenoszone na kwestię wolności Boga,
która także staje się problematyczna. To stanowi kolejny aspekt tła dla
współczesnego pojmowania końca świata, które łączy się z
lękiem, bo jest czymś, co przez swoją nieprzewidywalność rzuca wyzwanie
człowiekowi: wyzwanie do zmierzenia się z rzeczywistością wiary, czego
współczesna kultura nierzadko unika lub ignoruje. Uznanie Bożej wolności
decydowania bywa odbierane jako zagrożenie dla naszego poczucia
bezpieczeństwa co do przyszłości. Wynika to pośrednio ze sztucznego
oddzielenia wolności od prawdy, także w myśleniu o Bogu. Bóg, który jest
Miłością, będąc w pełni wolny nie dopuściłby do czegoś, co by
człowiekowi zagrażało. Natomiast po bogu nieokreślonym, którego nie
znamy i nie wiemy o nim nic prawdziwego, nie wiemy także czego się
spodziewać, a więc grozi nam jego samowola. To rodzi nieufność, a jej
przejawem jest lęk. Istnieje tu wewnętrzna sprzeczność w myśleniu:
postawa agnostycyzmu wobec Boga zdaje się współistnieć z postawą
nadmiernej ciekawości, czy wręcz gnostycyzmu wobec daty końca świata.
Jest to bardzo nielogiczne tylko do momentu, gdy uświadomimy sobie, że
osłabienie wiary niejako samoistnie wzmacnia zabobonny lęk, który
zajmuje miejsce wiary.
KONIEC ŚWIATA CZY PARUZJA?
Jaka jest więc chrześcijańska propozycja patrzenia na
sprawy ostateczne? Czy podejmując te kwestie możemy przyjąć
sformułowania używane przez współczesny świat, nawet niechrześcijański, w
namyśle nad tymi sprawami, czy też powinniśmy proponować własną
terminologię, a w ślad za nią, teologię?
Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że samo słowo koniec znaczy
co innego w języku popularnym, a co innego w Biblii i teologii, przy
czym Biblia używa go zarówno w znaczeniu popularnym, jak i głębszym. W
odniesieniu do rzeczy i miejsc na obu płaszczyznach możemy przyjąć
konkretne, intuicyjne rozumienie tego słowa. W odniesieniu natomiast do
czasu zawiera ono aspekt kresu istnienia, kresu jakiegoś przedziału
czasu lub jakiegoś zastanego porządku, czy jakiegoś bytu. Koniec świata bywa
synonimem zamieszania, bałaganu, lub wykrzyknikiem wyrażającym uczucie
zdziwienia. Jednocześnie na oznaczenie momentu fraza ta używana bywa w
odniesieniu do czasu bardzo oddalonego w przyszłość, wręcz
niedostępnego, a więc, paradoksalnie, jako synonim nieskończoności[4].
Niektóre z wymienionych znaczeń zawierają w sobie potencjał
interpretacyjny pokrywający się przynajmniej częściowo z biblijnym
głębszym rozumieniem tego pojęcia.
Biblia wielokrotnie używa słowa koniec w
odniesieniu do rzeczy i miejsc w jego powszechnym znaczeniu. Także w
odniesieniu do czasu często przyjmuje znaczenie powszechne, natomiast
niekiedy sugeruje znaczenie głębsze, gdzie koniec poprzedniego stanu jest jednocześnie inicjacją czegoś doskonalszego, jak np. w Rz 6, 21-22: Jakiż
pożytek mieliście wówczas z tych czynów, których się teraz wstydzicie?
Przecież końcem ich jest śmierć. Teraz zaś, po wyzwoleniu z grzechu i
oddaniu się na służbę Bogu, jako owoc zbieracie uświęcenie. A końcem
(gr. τέλος) tego – życie wieczne. Widzimy więc, że koniec oznacza
tu w sposób oczywisty coś więcej niż kres poprzedniego stanu. Otwiera
perspektywę nowego wymiaru istnienia, które trudno precyzyjnie opisać,
ale które można próbować zrozumieć w kontekście całości orędzia
biblijnego. Koniec życia (2Kor 11, 15; Flp 3, 19), świata (Mt 13,
40; 24, 3), dni (Dn 12, 13), kres czasów (1Kor 10, 11) lub koniec
wszystkich (1P 4, 7) nigdzie w Biblii nie występuje w znaczeniu czysto
czasowym, lecz zawsze oznacza koniec ustanowiony przez Boga w ramach
historii zbawienia[5]. Ten wymiar znaczeniowy słowa koniec może
być jednym z punktów wyjścia w dialogu ze światem na temat rozumienia
ostatecznego celu świata i człowieka. Oczywiście dialog ten musi
uwzględniać szeroki kontekst spojrzenia chrześcijańskiego (nie miałby
sensu bez uczciwego ukazania całościowo pojętej historii zbawienia) i
szacunek dla innych poglądów, a więc musi zakładać głęboką wzajemną
otwartość obydwu stron, a także ewentualną gotowość wzbogacenia lub
nawet rewizji swojego dotychczasowego spojrzenia.
Innym punktem odniesienia może być rozumienie zwrotu koniec świata. Biblia grecka używa słowa τέλος oddanego po polsku najczęściej jako koniec, gdy występuje bez przydawki, natomiast wyrażenie koniec świata jest tłumaczeniem nieco innego zwrotu: συντελεία τοϋ αιωνος (np. Mt 13, 40; 24, 3; 28, 20). W języku polskim koniec świata,
nie jest tłumaczeniem dosłownym wersji greckiej, lecz interpretacją
translatorską. Co więcej, w odniesieniu do popularnego rozumienia tego
zwrotu może to być interpretacja zawężająca. Propozycja dosłownego
tłumaczenia w wydaniu interlinearnym brzmi wypełnienie wieków[6]. Ten zwrot lepiej, jak się wydaje, oddaje zabarwienie celowości istnienia świata i jego wewnętrznego sensu. Wypełnienie to coś więcej niż po prostu koniec.
Nie ma tu miejsca na przypadkowość, jest natomiast wskazanie na
wewnętrzną logikę tego, co dąży do osiągnięcia pełni przez
wydoskonalenie. Jest to specyficznie chrześcijański sposób patrzenia na
świat, który swoją pełnię osiągnie u końca wieków. Nie będzie to jednak koniec absolutny, lecz koniec znanej nam doczesności, a zarazem początek czegoś nowego: miary wielkości według Pełni Chrystusa (Ef 4, 13).
Jednak w tym miejscu trzeba oddać przynajmniej część słuszności popularnemu pojmowaniu końca świata jako
jakiejś kosmicznej katastrofy. Można by było zaryzykować tezę, że w
pewnym stopniu przyczynił się do tego sam Jezus, a przynajmniej
Ewangeliści, którzy umieścili słowa Jezusa traktujące o rzeczach
ostatecznych w bezpośrednim sąsiedztwie i kontekście zapowiedzi wojen,
plag i katastrof naturalnych (zob. np. Mt 24, 3-44). Jak stwierdził sam
Jezus: to wszystko musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec (Łk
21, 9). A zatem z objawienia wiemy, że zapowiadane przez Jezusa i
apostołów katastrofy materialne także nastąpią. Symptomatyczne jest, że
dla ludzi niewierzących jest to najczęściej jedyny aspekt eschatologii,
który wybierają z Biblii poddając go absolutyzacji. Nie powinno to
jednak nas zbytnio dziwić. Zaletą tego podejścia jest to, że
przynajmniej pozornie, trzyma się „konkretu”, a pomija lub przemilcza
to, czego nie da się udowodnić poza przestrzenią wiary. To jest właśnie
ta doza słuszności, którą jako chrześcijanie możemy przyznać podejściu
popularnemu. Nie wolno nam jednak pozostać na poziomie tej półprawdy,
gdyż w oderwaniu od całości orędzia Chrystusowego nie ma ona wartości
zbawczej, a jedynie może wzbudzać tak zwany dreszczyk emocji. Dla
chrześcijanina koniec świata nie może być nigdy zredukowany do
śmierci cielesnego człowieka, czy nawet wszystkich ludzi, w wyniku
jakiegokolwiek wydarzenia: czy to naturalnej kosmicznej katastrofy, czy
np. wywołanej przez ludzi zarazy lub konfliktu atomowego. Przede
wszystkim propozycją specyficznie chrześcijańską jest przekonanie o
nieustannej obecności Zbawiciela – Jezusa Chrystusa wśród nas: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28, 20). Dopiero umieszczenie wyrażenia koniec świata w kontekście całego tego zdania z Ewangelii pokazuje głębię treści jaką wiąże z nim myśl chrześcijańska. Nie będzie to koniec przypadkowy, lecz Chrystusowy.
Najwyższa wartość przebywania z nami Jezusa jest czymś niepoznawalnym
bez łaski wiary, ale to właśnie Ewangelia, czyli Dobra Nowina o Jezusie
Chrystusie, jest tą propozycją, którą chrześcijanie mogą i powinni dać
światu jako odpowiedź na świeckie pomysły i idee dotyczące sensu życia
na ziemi i jego ostatecznego celu.
Odchodząc ze świata Jezus mocą samego Boga
pozostaje zawsze obecny z nami i dla nas. To właśnie mówi Jezus swym
uczniom w mowach pożegnalnych w Ewangelii Jana: <Odchodzę i znów
przyjdę do was> (14, 28). Jest to cudowna synteza osobliwego
<odejścia> Jezusa, będącego jednocześnie Jego <przyjściem>.
[...]Jego odejście jest przyjściem, nowym sposobem bliskości, trwałej
obecności, z którą Jan łączy <radość>[7].
Ten, kto poznał różnicę między radością płynącą od Chrystusa i jej
brakiem, może i powinien być jej świadkiem wobec tych, którzy nie mają nadziei, ani Boga na tym świecie (por. Ef 2, 12).
Widzimy, że na poziomie pojęć językowych jest możliwy
pewien dialog chrześcijaństwa ze światem, który może dążyć do
ukazywania głębszego sensu sformułowań używanych w języku popularnym.
Nie powinniśmy lekceważyć tej możliwości wykazywania, że to, co w
poznawalnej zmysłami rzeczywistości jest ograniczone materią, swoją
pełnię będzie miało w Bogu. Mamy wszakże do zaproponowania coś
większego, a raczej Kogoś i relację z Nim. Dlatego równolegle z
podejmowaniem dialogu na poziomie wspólnych pojęć, które tu pokrótce
omówiliśmy, trzeba nam wciąż głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie,
ponieważ bez tego zasadniczego elementu dialog byłby pozbawiony treści.
Zapewnienie Jezusa o Jego nieustannej obecności z nami i wśród nas doprowadza wreszcie do podjęcia kwestii Paruzji. Paruzja bowiem oznacza dosłownie obecność lub przybycie i oba te znaczenia są ważne w interesującym nas kontekście. Chrześcijanie
wołają o definitywne przyjście Jezusa, a jednocześnie z radością i
wdzięcznością przeżywają fakt, że to swoje przyjście teraz już
antycypuje i już teraz do nas przychodzi. W chrześcijańskiej prośbie o
powtórne przyjście zawiera się zawsze również doświadczenie obecności.
Nigdy nie odnosi się ona wyłącznie do przyszłości. [...] Jednocześnie w
chrześcijańskim doświadczeniu obecności zawiera się także napięcie
powodowane odniesieniem do przyszłości, do definitywnej pełnej
realizacji tej obecności[8]. Kwestię nieustannej obecności Chrystusa już pokrótce wyżej omówiliśmy. Chrześcijanie pierwszych wieków używali terminu Paruzja na określenie oczekiwanego powrotu Jezusa na ziemię, kiedy będzie sądził ludzkość jako triumfujący Syn Człowieczy[9]. Dlatego właściwie w świetle wiary chrześcijańskiej powinno się raczej używać słowa Paruzja zamiast zwrotu koniec świata, a w każdym razie koniec świata powinniśmy rozumieć w świetle spodziewanej Paruzji. Tak właśnie ukazuje to Katechizm Kościoła Katolickiego utożsamiając koniec świata z powtórnym przyjściem Chrystusa (por. KKK 675-677). Kiedy
nastąpi koniec świata, nadejdzie widzialny dla wszystkich Chrystus.
[...] Ostateczne zwycięstwo Boga nad złem stanie się widoczne. Chwała,
prawda i sprawiedliwość Boża jaśnieć będą w całej pełni (YouCat 111).
Widzimy już zasadniczą różnicę między świeckim, pełnym lęku patrzeniem na koniec świata,
który sumienia nawet osób niewierzących widocznie jakoś intuicyjnie
przeczuwają, a pełną pokoju i nadziei wizją chrześcijańską, skierowaną
ku spotkaniu ze Zbawicielem i osiągnięciu pełni istnienia w Bogu. Z
perspektywy wiary chrześcijańskiej alternatywa „koniec świata czy Paruzja”
jest alternatywą pozorną, ponieważ w rzeczywistości pojęcia te się
nawzajem oświetlają i dopełniają: końcem obecnego porządku rzeczy będzie
Paruzja, która mieć będzie charakter pozahistoryczny. Możemy więc powiedzieć, że „wierzymy” w koniec świata, który będzie miał charakter Paruzji, jesteśmy natomiast jak najdalsi od wyznaczania, czy choćby przewidywania daty, gdyż z jednej strony wiemy, że nastąpi to na końcu, z drugiej zaś, że powinniśmy być na to zawsze gotowi (por. Mt 24, 44). Tak wyraża to Benedykt XVI: Zasadniczą
postawą wymaganą od chrześcijan w okresie „czasu pośredniego” jest
czuwanie. Oznacza ono po pierwsze, że człowiek nie zamyka się w chwili
teraźniejszej i nie poddaje się rzeczom dotykalnym, lecz patrzy ponad
rzeczy przemijające oraz ich natarczywość.[...] Czuwanie oznacza przede
wszystkim otwarcie na dobro, prawdę i Boga wśród niezrozumiałego często
świata i w centrum władzy zła[10].
Postawa trzeźwego czuwania w oczekiwaniu Paruzji jest
czymś charakterystycznym dla chrześcijan i może być naszą propozycją
dla świata, natomiast musimy zdawać sobie sprawę z trudności jej
zaszczepienia. W swoim lęku przed końcem i w doświadczeniu
braku sensu ludzie, niestety także wierzący, miewają tendencje do
zagłuszania własnej świadomości np. poprzez nieumiarkowane korzystanie z
używek i zanurzenie się wyłącznie w rzeczywistości materialnej, albo
poprzez „ucieczkę do przodu”, czyli poświęcenie wszystkich sił budowaniu
„raju” ziemskiego, zapominając o spodziewanym Raju w Niebie. Jest to
jakiś sposób poradzenia sobie z doskwierającą niepewnością, ale daleki
od nadziei i zaufania Bogu.
W kwestii czasu Paruzji oddajmy jeszcze raz głos ojcu Badeniemu: Jeśli
ktoś jest przekonany, że zna datę Paruzji, to z góry wiadomo, że jest
fałszywym prorokiem. Są też grupy fałszywych proroków, na przykład
świadkowie Jehowy. Różne sekty co pewien czas ogłaszają koniec świata.
Zbierają się, czekają... i koniec nie nadchodzi. Wymyślają więc następną
datę i tak w kółko. Natomiast jeśli ktoś głosi wiarę w zwycięstwo dobra
nad złem, to jest prawdziwym prorokiem[11]. Te słowa są bardzo trafną i zarazem głęboko egzystencjalną syntezą interesującego nas zagadnienia: koniec świata lub Paruzja jest
przede wszystkim pełną nadziei perspektywą triumfu dobra nad złem, w
której konkretna data nie jest najważniejsza. Ważne jest, aby to
zwycięstwo dokonało się w nas już dziś. W ten sposób możemy bardzo
konkretnie „przyspieszyć” Paruzję.
Na ten sam temat wypowiada się językiem teologa obecny Papież: Wiara
w powtórne przyjście Chrystusa stanowi drugi filar chrześcijańskiego
credo. [...] Zawarta w tym jest pewność nadziei, że Bóg otrze wszelką
łzę, że nie ostanie się żaden bezsens, usunięta zostanie wszelka
nieprawość i przywrócone będzie prawo. Ostatnim słowem historii świata
będzie zwycięstwo miłości[12]. Doszliśmy więc do sedna chrześcijańskiej propozycji widzenia spraw ostatecznych, gdzie pojęcia koniec świata i Paruzja, pozornie sprzeczne, w optyce chrześcijańskiej ukazują swoją wzajemną komplementarność.
Tu moglibyśmy zakończyć ten artykuł, jednak uważamy
za stosowne przynajmniej krótko rozwinąć jeszcze kilka kwestii, a
mianowicie spróbujemy ukazać, nawiązując do poruszanych już zagadnień,
na ile wejście w osobistą relację z Jezusem Chrystusem zmartwychwstałym
przenosi człowieka w czasy ostateczne.
NOWOŚĆ CHRZEŚCIJAŃSTWA A CZASY OSTATECZNE
Ukazaliśmy już odmienność chrześcijańskiego podejścia
do historii świata i celu jego istnienia od popularnych poglądów
niechrześcijańskich oraz pewne punkty styczne mogące być ewentualnymi
przestrzeniami dialogu w tej kwestii. Dialog ten miałby na celu ukazanie
głębszego znaczenia utartych pojęć, poszerzenie ich rozumienia o wymiar
transcendencji i ukazanie potencjału nadziei, którą chrześcijanie z
nimi łączą. Takie podejście ma jednak pewną cechę, która może być
zarazem zaletą i wadą, a mianowicie ujmuje prawdy chrześcijańskie w
świeckich kategoriach myślowych, co powoduje pewne ograniczenie w ich
przekazie. Próbujemy pokazać w przystępnych dla świata pojęciach, jak z
naszej perspektywy traktujemy świeckie poglądy nt. końca świata, natomiast nie ukazujemy jeszcze w ten sposób na wskroś chrześcijańskiej logiki patrzenia na historię.
Gdy więc mówimy o pełni, która nadejdzie,
musimy jasno zaznaczyć, że w chrześcijaństwie ta pełnia realizuje się od
chwili przyjścia na ziemię Mesjasza, Syna Bożego. Jego przyjście jest
już wypełnieniem czasów: Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna
swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych,
którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo (Ga
4, 4). Obiektywna pełnia czasów już nastąpiła z przyjściem na świat
Zbawiciela, co On sam potwierdza w przywołanych już wyżej słowach: czas się wypełnił... (Mk 1, 15). Konkretyzuje się ona każdorazowo, gdy człowiek przez wiarę i chrzest wchodzi w relację z Jezusem Chrystusem: kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony (Mk
16, 16). Wtedy następuje śmierć starego człowieka, a rodzi się nowy,
żyjący już innym życiem, choć zewnętrznie wciąż pozostający w
materialnym świecie: umarliście bowiem i wasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu (Kol 3, 3).
Całe życie chrześcijańskie ma charakter podwójnie eschatologiczny: po pierwsze jest właśnie życiem ukrytym z Chrystusem w Bogu,
a więc ma wymiar „eschatologii spełnionej”, lub „spełniającej się”.
Temu, kto żyje w ukierunkowaniu na Boga i w żywej relacji z Nim, nie
jest już groźne na tym świecie żadne niebezpieczeństwo, a nawet śmierć
fizyczną uznaje za „zysk” (por. Flp 1, 21), gdyż dla niego już czas się wypełnił w
momencie wejścia w przemieniającą relację ze Zbawicielem. Powraca tu
poruszana już wyżej kwestia powiązania lęku i wolności. Od momentu
zainicjowania tej relacji wolność, jako dar Chrystusa, jest wewnętrznym
wyzwoleniem z uwarunkowań tego świata, co dobrze ukazuje apostoł Paweł: Mówię
wam bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony,
tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak, jakby nie
płakali, ci zaś, którzy się radują, tak jakby się nie radowali; ci zaś,
którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego
świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego
świata (1Kor 7, 29-31). Widzimy tu nowe spojrzenie na wolność,
które daje eschatologia życia chrześcijańskiego. Przeczy ono logice
świata i jest rzeczywistością, którą pojąć można tylko z perspektywy
wiary i żywej relacji z Chrystusem, która ogarnia człowieka tak
całkowicie i przenika tak głęboko, że taki człowiek wszystko uznaje za śmieci ze względu na najwyższą wartość poznania Jezusa Chrystusa (por.
Flp 3, 8). Drugą stroną tej pełnej zachwytu i zaangażowania relacji ze
Zbawicielem jest to, że tacy ludzie są przez niewierzący świat także „z
wzajemnością” uznani za śmieci (por. 1Kor 4, 13), a więc spotykają się w
najlepszym wypadku z pobłażliwą obojętnością lub niezrozumieniem, a
nierzadko z odrzuceniem i prześladowaniem.
Jednakże trzeba mocno zaznaczyć, że to specyficznie
chrześcijańskie rozumienie wolności nie neguje wielkich wartości
ogólnoludzkich, ani niczego, co w doczesności dla nas bywa ważne, ale w
pewien sposób te rzeczy relatywizuje ustawiając je w hierarchii poniżej
relacji z Chrystusem, która stanowi centrum egzystencji.
Z tak pojętej wolności wynika też inne rozumienie
lęku. Chrześcijanin żyjący w zjednoczeniu ze Zbawicielem nie musi się
tak naprawdę obawiać niczego poza utratą tej jedności. Jezus pouczał
swoich słuchaczy: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz
duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może
zatracić w piekle (Mt 10, 28). Nie jest to oczywiście pochwała
lękliwej postawy życiowej, lecz potwierdzenie tej nowej hierarchii
wartości uczniów Pana, którzy mogą czuć się wewnętrznie wolni od
zagrożeń doczesnych. Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i
drżeniem. Trzymajcie się mocno Słowa Życia, abym mógł być dumny w dniu
Chrystusa, że nie na próżno biegłem i nie na próżno się trudziłem (Flp
2, 12b. 16) – napominał Filipian św. Paweł. To Słowo Życia, czyli
Ewangelia Jezusa Chrystusa jest tym, czego nie wolno nam utracić, i
czego utraty powinniśmy się przede wszystkim obawiać. Dla chrześcijan
nie istnieje problem lęku przed „samowolnym” nieznanym bogiem, ani tym
bardziej przed końcem świata. Przeciwnie: koniec świata staje
się czymś upragnionym i wytęsknionym – pełnym zjednoczeniem w miłości z
Chrystusem – dlatego możliwa staje się autentyczna modlitwa: „przyjdź Królestwo Twoje!” oraz „Maranatha”. Co ciekawe, tę drugą modlitwę, obecną w Apokalipsie św. Jana i w zakończeniu Pierwszego Listu do Koryntian można
dzielić na dwa sposoby i w konsekwencji także różnie rozumieć: Marana
tha – „Przyjdź, Panie nasz”, albo Maran atha – „Pan nasz przyszedł”. W
tym podwójnym sposobie czytania wyraźnie widoczny jest specyficzny
charakter chrześcijańskiego oczekiwania przyjścia Jezusa. Jest ono
wołaniem: „Przyjdź!” i jednocześnie pełną wdzięczności pewnością: „On
przyszedł”[13].
W tym podwójnym rozumieniu ukazuje się drugi wymiar
eschatologicznego charakteru życia chrześcijańskiego, a mianowicie
„eschatologia wyczekiwana”, czyli ta, która dopiero nadejdzie. Życie
chrześcijan jest wyczekiwaniem na ostateczne spotkanie z Panem, a
pewność tego spotkania daje nieocenioną siłę egzystencjalną do radzenia
sobie z trudami codzienności. Nadzieja jest czekaniem. [...]
Człowiek zawsze może zawieźć, a Bóg nigdy. [...]Wiara w Paruzję to
spokój. Myślę, że święci są bardzo spokojni. Wiedzą, co ich czeka, co
czeka świat. Żywa wiara i miłość dają spokój. Nie likwidują nerwowych
niepokojów, ale dają spokój ducha[14]. Dwa sposoby rozumienia wezwania „Maranatha” przywodzą powtórnie na myśl podwójny sens słowa Paruzja.
Życie chrześcijan posiada dynamikę tych obydwu znaczeń: czas się
wypełnił i Zbawiciel jest z nami zawsze obecny, a jednocześnie
oczekujemy na Jego ostateczny triumf, gdy przyjdzie powtórnie, jako
Sędzia. Nie jest to nigdy bierne oczekiwanie, lecz misyjna potrzeba
głoszenia słowa Bożego, które uzdrawia i dokonuje odkupienia każdego
człowieka: również dzisiaj zmartwychwstały Jezus mówi do nas: Idźcie na
cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu[15].
Głoszenie światu Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie jest wyraźnym
znakiem eschatologicznym oraz wyrazem i potwierdzeniem eschatologicznego
charakteru chrześcijańskiej egzystencji.
Nie można w ogóle mówić o chrześcijaństwie z
pominięciem dramatycznego realizmu relacji miłości z Jezusem Chrystusem,
gdyż wtedy zostałoby ono zredukowane do bardzo wymagającego i
prawdopodobnie zupełnie nieefektywnego systemu moralnego. Pojmowanie
chrześcijaństwa jako moralizmu abstrahującego od pełnej miłości relacji z
Chrystusem skrytykował w swojej pierwszej encyklice Papież Benedykt
XVI: U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy
jakiejś wielkiej idei, ale natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą,
która nadaje życiu nową perspektywę. [...] Wiara chrześcijańska uznając
miłość jako swoją główną zasadę przyjęła to, co stanowiło istotę wiary
Izraela, a równocześnie nadała temu nową głębię i zasięg[16]. Wymagająca moralność chrześcijańska bez miłości i bez przekonania, że Pan jest blisko byłaby niewykonalna i zabójcza.
ZAKOŃCZENIE: ZMARTWYCHWSTANIE – CEL NASZEGO ISTNIENIA
To wszystko, to dotychczas powiedzieliśmy na temat
chrześcijańskiego sposobu patrzenia na świat, zwłaszcza w odniesieniu do
spraw ostatecznych, ma sens tylko wtedy, gdy bierzemy pod uwagę nowość,
którą wnosi w historię fakt zmartwychwstania Chrystusa. Paruzja bowiem, czy też koniec świata,
nie będą niczym innym jak właśnie powszechnym i widzialnym triumfem
zmartwychwstania i życia nad przemijaniem i śmiercią. Dlatego prawda o
zmartwychwstaniu jest dla chrześcijaństwa i dla każdego chrześcijanina
całkowicie podstawowa. Stanowi ona być, albo nie być dla chrześcijańskiej nadziei i dla naszego życia[17]. Najdobitniej wyraża to apostoł Paweł w 1. Liście do Koryntian: Jeśli
nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli
Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest
także nasza wiara. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie pokładamy
nadzieję, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.
Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwociny spośród tych,
co pomarli (15, 13-14.19-20). Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa
jest więc znakiem naszego zmartwychwstania i, jako takie, podstawą
naszej nadziei eschatologicznej. Coś rzeczywiście nowego, coś, co
zmienia świat i sytuację człowieka stało się wtedy tylko, jeśli Jezus
rzeczywiście zmartwychwstał. Wtedy dopiero staje się On kryterium,
któremu możemy zaufać[18].
Mając tę podstawową wynikającą z wiary pewność co do
faktu zmartwychwstania Chrystusa nie jesteśmy jednak w stanie dać
wyczerpującej odpowiedzi na pytanie o istotę tego wydarzenia. Kto do
relacji o Zmartwychwstaniu podchodzi z przekonaniem, że wie, czym jest
powstanie z martwych, ten relacje te może rozumieć tylko fałszywie, i
musi je następnie odłożyć na bok, jako pozbawione sensu[19]. Pytanie o szczegółową charakterystykę zmartwychwstania może być pokusą w pewien sposób analogiczną do pokusy poznania daty Paruzji i wynikać po prostu z niewiary. Krytykował tę postawę św. Paweł: Lecz
powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O,
nierozumny! Przecież to, co siejesz nie ożyje, jeżeli wprzód nie
obumrze (1Kor, 15, 35-36). Równolegle z krytyką nadciekawości
apostoł próbuje jednak odpowiedzieć na to pytanie, które przecież w
jakiś sposób samo się narzuca i domaga się próby odpowiedzi w ramach
logiki wiary: Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, ale
wszyscy będziemy odmienieni. Umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy
odmienieni. A kiedy już to, co zniszczalne przyodzieje się w
niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w
nieśmiertelność, wtedy sprawdzą się słowa które zostały napisane:
Zwycięstwo pochłonęło śmierć (1 Kor 15, 51-51.54).
Skutkiem zmartwychwstania będzie więc odmienienie tego,
co dziś znamy i pozna-jemy zmysłami. Wprowadzi ono nowy sposób
istnienia, a właściwie upowszechni na wszystkich zbawionych ten sposób
istnienia, który już jest charakterystyczny dla zmartwychwstałego
Jezusa. W swoim zmartwychwstaniu bowiem Jezus nie powrócił do
normalnego ludzkiego życia na tym świecie, tak jak to się stało z
Łazarzem i innymi zmarłymi i wskrzeszonymi przez Jezusa. Przeszedł do
nowego, odmiennego życia[20]. To nowe życie jest już obecne w ochrzczonych w imię Chrystusa, a swoją pełnię osiągnie w nich w czasie Paruzji. Czym jest to nowe życie, życie wieczne, próbuje syntetycznie ukazać Benedykt XVI w encyklice Spe salvi: Możemy
starać się myślą wybiec poza doczesność, w której jesteśmy uwięzieni i w
jakiś sposób przeczuwać, że wieczność nie jest ciągiem następujących po
sobie dni kalendarzowych, ale czymś, co przypomina moment ostatecznego
zaspokojenia, w którym pełnia obejmuje nas, a my obejmujemy pełnię.
Byłby to moment zanurzenia się w oceanie nieskończonej miłości, w którym
czas – przed i potem – już nie istnieje[21]. Celem naszego istnienia, jak już wyżej analizowaliśmy jest koniec, który mieć będzie właściwy sobie charakter. Będzie więc rzeczywiście końcem linearnego następstwa czasu i w tym sensie będzie zgodny z tym, jak rozumie go świat. Będzie jednak także czymś więcej. W
zmartwychwstaniu Jezusa zostały zrealizowane nowe możliwości bycia
człowiekiem, które mają znaczenie dla wszystkich i otwierają przed
ludźmi nową przyszłość, nowy rodzaj przyszłości[22]. Ten koniec będzie
więc także zanurzeniem się w wieczności i nieskończoności, wejściem w
pełnię nowego życia, które jest życiem w jedności z Bogiem, a które Jan
opisuje w prorockim widzeniu: I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. I
usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: „Oto przybytek Boga z ludźmi: i
zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie BOGIEM Z
NIMI. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy
przeminęły”(Ap 21, 1.3-4).
Oto kwintesencja chrześcijańskiej nadziei płynącej ze śmierci i zmartwychwstania Syna Bożego. Życie tą nadzieją nowego życia nadaje
sens i siłę zmaganiom z trudami codzienności, z niesprawiedliwością i
paradoksami obecnymi w świecie zranionym grzechem pierworodnym i
pogrążonym w lęku o własną przyszłość. Perspektywa Sądu Ostatecznego
od najwcześniejszych czasów oddziaływała na codzienne życie
chrześcijan, stanowiąc jakby kryterium, według którego kształtowali
życie doczesne, jako wyzwanie dla sumień i równocześnie jako nadzieja
pokładana w Bogu[23]. Wiara w
Sąd Ostateczny jest przede wszystkim na-dzieją, której potrzeba stała
się oczywista zwłaszcza w burzliwych wydarzeniach ostatnich wieków.
Kwestia sprawiedliwości stanowi najmocniejszy argument za wiarą w życie
wieczne[24].
Paweł Zaręba
Przypisy:
[1] Benedykt XVI, Encyklika Spe salvi, 22.
[2] Por. Zbigniew Danielewicz, Traktat o rzeczywistości ostatecznej, Dogmatyka tom 6. Więź, Warszawa 2007. str. 402.
[3] Joachim Badeni OP: Uwierzcie w koniec świata! Znak, Kraków 2010, str. 26.
[4] Por. Słownik języka polskiego, PWN, Warszawa 1982, tom I, str. 989.
[5] Leksykon Biblijny, Fritz Rienecker, Gerhard Maier. OW Vocatio, Warszawa 2001, str. 366.
[6] Zob. Grecko – polski Nowy Testament. Wydanie interlinearne z kodami gramatycznymi. OW Vocatio, Warszawa 1993.
[7] Joseph Ratzinger – Benedykt XVI: Jezus z Nazaretu, część II. Jedność, Kielce 2011 str. 301.
[8] Tamże, str. 306-307.
[9] Słownik wiedzy biblijnej, Bruce M. Metzger, Michael Coogan. OW Vocatio, Warszawa 1996, str. 582.
[10] Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, op. cit. str. 305.
[11] Joachim Badeni OP, op.cit. str. 52.
[12] Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, op. cit. str. 304.
[13] Tamże, str. 306.
[14] Joachim Badeni OP, op.cit. str. 134-135.
[15] Benedykt XVI, Adhortacja apostolska Verbum Domini, 121.
[16] Tenże, Encyklika Deus caritas est, 1.
[17] Por. Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, op. cit. str. 257.
[18] Tamże, str. 258.
[19] Tamże, str. 259.
[20] Tamże, str. 261.
[21] Benedykt XVI, Encyklika Spe salvi, 12.
[22] Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, op. cit. str. 260.
[23] Benedykt XVI, Encyklika Spe salvi, 41.
Komentarze
Prześlij komentarz